Wyjazd Astrachań 2016

Posted on Posted in Białoruś, Rosja, Wyprawy

Miał być to wyjazd do Mongolii, przez Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan i Kazachstan. Przygotowania do wyjazdu trwały ponad rok. Wszystkie wizy, dokumenty, ubezpieczenia na wypadek wypadku i choroby. Sam serwis motocykla pochłonął sporo pieniędzy i czasu. Dodatkowo zakupy nowego sprzętu campingowego i fotograficznego. Na szczęście wszystko udało się ogarnąć bez większych problemów. Wyjazd zaplanowałem na 6.07.2016r. Niestety nie udało mi się wyrobić ze wszystkimi sprawami i ostatecznie wyjechałem dnia kolejnego.

Dzień 1.

Motocykl spakowałem w zasadzie już dzień wcześniej, więc tego dnia wystarczyło wrzucić torby w sakwy, pożegnać bliskich i ruszyć. Po wzruszającym początku dnia i otrzymaniu kilku rzeczy na szczęście ruszyłem w stronę Mrągowa na spotkanie z Tomkiem, który miał mnie odprowadzić w miarę możliwości jak najdalej w stronę granicy Białoruskiej. Rozstaliśmy się niestety już w Olecku. Dalej jechałem sam. Szczęśliwie udawało mi się uniknąć deszczu mimo wiszących nade mną ciemnych chmur. Dojechałem do granicy z Białorusią w Kuźnicy. Przed samą odprawą planowałem kupić kilka rubli białoruskich. Niestety przez denominację rubla, która miała miejsce kilka dni wcześniej, w kantorach brakowało waluty. Wjechałem więc bez gotówki, która miała przydać się na ewentualne mandaty, albo płatności gdyby nie akceptowano kart.
Sama granica przywitała mnie kolejką. Ustawiłem się w sznurku samochodów i po chwili podszedł do mnie Białorusin i wygonił z kolejki. ‚Polakom nie nada stać’. Jak nie nada to ominąłem kolejkę i po chwili byłem już za Polską granicą i stałem na „unijnym pasie” do odprawy białoruskiej. Sama odprawa przeszła dosyć szybko. Karta migracyjna, deklaracja celna i po 30 minutach byłem już na Białorusi. Pierwszy miały fakt: paliwo po 2,2 zł/litr! Można jeździć :)
Dalsza droga to nudna jazda przez proste asfalty w dobrym stanie. Za miejscowością Pińsk zauważyłem ładne miejsce na rozbicie namiotu na dziko. Po przeprawie przez piaszczyste pobocze byłem już na wzniesieniu nad samą rzeką, oddzielony od drogi zagajnikiem. Zjadłem, umyłem zęby i zmęczony momentalnie zasnąłem.

Dzień 2.

Noc była ciepła i bardzo spokojna. Od czasu do czasu przejechała jakaś ciężarówka. Jedynie na początku przeszkadzały rechoczące żaby. Uciszyły się jednak w miarę szybko i spałem w idealnej ciszy. Zimno zrobiło się nad ranem, aż ciężko było wyjść ze śpiwora. Po szybkim śniadaniu, zebraniu namiotu pojechałem w dalszą podróż. Droga znowu taka sama. Prosta. Przez pola i lasy. W ostatniej miejscowości przed granicą zatrzymałem się w supermarkecie po jedzenie i pierwszy szok cenowy. Wszystko tańsze niż w Polsce: chleb, nabiał, woda. Jedynie mięso w strasznych cenach. Mała sucha kiełbasa 32zł… Chyba będzie dieta bezmięsna :)
Dojechałem na granicę białorusko-rosyjską i kolejny szok. Brak kolejki. Spojrzeli w paszport. Zabrali go do budki. Po minucie przyszedł celnik, oddał i koniec.
Droga w Rosji bez zmian, dalej prosto i nudno. Asfalt tylko w gorszym stanie. Poczułem, że luzują się szprychy w tylnym kole, co już mi się przytrafiło na Islandii, więc jakoś się problemem nie przejąłem i dojechałem pod Briańsk, gdzie znowu niedaleko rzeki na łące rozbiłem namiot. Wydawało się, że w spokojnym miejscu, 300 m od drogi. Jedynie nad rzeką siedziało kilku wędkarzy, ale po zmroku namiot idealnie ukrył się za krzakami.

Dzień 3.

Kolejna noc i kolejna spokojna. Nad ranem po drodze jakieś 50 m od namiotu zaczęło jeździć pełno wywrotek. Pogoda się poprawiła. Wstałem i pierwsze co zrobiłem to zabrałem się za naciąganie szprych. Jedna była pęknięta. Może była pęknięta już wcześniej i nie zauważyłem? Naciągnąłem resztę. Spakowałem namiot i ruszyłem w dalszą jazdę przez takie same drogi jak dnia poprzedniego. Jedyną rozrywką był przystanek w Kursku w McDonaldsie i pierwsze mięso od wyjazdu :)
Jazda poszła całkiem sprawnie. Zaskoczył mnie szybki zmrok w porównaniu do dnia poprzedniego. Postanowiłem zjechać z drogi drogą polną. Od razu wpadłem w głęboką koleinę. Ścieżka wiodła lekko w dół, więc wypchnięcie motocykla do tyłu, ani wyjazd z koleiny nie wchodziły w grę. Musiałem jechać dalej, a dalej okazało się, że w koleinie jest kałuża. A w kałuży srogie błoto. Koło kręci w miejscu, motocykl się zagłębia. Stoi już sam bez podparcia. Rozbujałem go do przodu, do tyłu i pchając brzuchem bak i rękoma kierownicę udało mi się ruszyć. Nagle, nie wiem dlaczego i nie wiem jak, motocykl leży na boku. Próbuję go podnieść i nie idzie. Podnoszę go do pewnego stopnia i nogi ślizgają mi się po błocie. Zaczyna się ściemniać, a po mojej głowie chodzą pomysły jak rozwiązać problem. Ja w polu,a motocykl leży, ludzi nie ma dookoła. Rzeczy nie wyjmę, bo przygniecione. Iść do drogi i zatrzymać kogoś do pomocy? Próbować go podnieść, czy zostawić i rozbijać namiot, a spróbować rano? Z obawy o zalanie motocykla postanowiłem próbować go podnieść. Zdjąłem tankbag i jakieś siatki, które wiązłem między oponami. Wyszarpałem tylne koło z koleiny i spróbowałem po raz kolejny. Porażka. Zacząłem myśleć. A co gdyby po przechyleniu motocykl wpadł w koleinę? Przesunąłem go więc tak, żeby po dźwignięciu tylne koło wpadło w koleinę. Wydeptałem schodki dla stóp. Ostatnimi siłami przymierzyłem się do tych 250 kg i wszystko zgodnie z planem. Koło wpadło w koleinę, a ja go utrzymałem w pionowej pozycji :) po chwili kręcenia odpaliłem, wyjechałem i rozbiłem namiot tam gdzie stałem. Było krzywo, ale o dziwo całkiem wygodnie. Pierwsza przygoda za mną :)

Dzień 4.

Rano oceniłem straty. Jedyne co to poluzował się halogen przykręcony do gmola. Łańcuch w błocie, więc zwiększyłem smarowanie w olejarce. Kolejne pakowanie i dalsza jazda. Tego dnia postanowiłem już przespać się w hotelu i w końcu umyć!
Szybki przejazd do Wołgogradu. Hotel z bookingu. Oczywiście miał być z parkingiem, a był bez. Udało się schować motocykl za budynkiem, były kamery więc był całkiem bezpieczny. Szybki prysznic, pranie ubrań i zwiedzanie miasta. To co chciałem zobaczyć to statuę „Matka Ojczyzna Wzywa!” – symbol miasta i rzekę Wołgę i długi most nad nią. Po krótkim błądzeniu dotarłem do symbolu bitwy o Staliningrad. Wielka, ładna rzeźba. Okolica bardzo zadbana. W przeciwieństwie do reszty miasta. Ogólnie rosyjskie miasta które odwiedziłem były brzydkie, rozpadające się, zapełnione pustymi ruderami po sklepach i wielkich fabrykach. Drogi dziurawe, chodniki krzywe i wybrakowane. Budynki obdrapane. Jedyne zadbane miejsca to wszystkie te związane z upamiętnieniem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Wołga na tym etapie nie zrobiła na mnie wrażenia, ani wielkością, ani niczym. Wróciłem po zmroku do hotelu i nadszedł pierwszy kryzys podróży. Wiedziałem, że nadejdzie, ale nie wiedziałem że tak szybko…

Dzień 5.

Obudziłem się w lepszym nastroju i postanowiłem przejechać dziś tylko 400 km, żeby odpocząć od długiej jazdy. Wyjechałem z Wołgogradu na południe i od razu inny krajobraz! Przestały dominować pola i lasy, a pojawił się step. Najpierw ze sporadycznymi drzewami, później praktycznie bez drzew. Temperatura to 39’C! Na szczęście nie tak bardzo odczuwalna jak nasze polskie upały. Droga wiodła cały czas wzdłuż Wołgi, która czasami wyłaniała się zza górki w coraz większych rozmiarach. Celem na ten dzień był Astrachań. Rybackie miasto nad Morzem Kaspijskim. Kolejna noc w hotelu dla budowania morali. Niestety nie obyło się bez problemów. Pojechałem wg wskazówek dojazdu otrzymanych przy rezerwacji i nie znalazłem żadnego hotelu. Na szczęście udało mi się dogadać z miejscowymi i wskazali mi prawidłową drogę. Hotel miał mieć prywatny parking, gdzie bezpiecznie przechowam motocykl. Na miejscu okazało się, że nie ma parkingu. Nawet nie było zatoki postojowej przed hotelem. Sam budynek był w centrum blokowiska. Dodatkowo nie było mojej rezerwacji. Moja białorusko-rosyjska karta migracyjna nie była przez hotel akceptowana, bo oni akceptują tylko rosyjskie. Ich zdaniem moje papiery były złe, patrzyli na mnie jak na nielegalnego imigranta i nie zarejestrowali mi pobytu. Olałem już sobie parking i postanowiłem, że zabiorę wszystkie rzeczy do pokoju i goły motocykl przypnę stalowymi linkami do barierki. Wtedy przyszła do mnie kobieta z hotelu i powiedziała, że jak zostawię tu motocykl to rano może go nie być :) Poleciła parking strzeżony, gdzieś daleko. Niespodziewanie podszedł do mnie facet, motocyklista z biker clubu! Załatwił parking dużo bliżej hotelu, pomógł wszystko załatwić i nawet zapraszał na balowanie kolejnego dnia. Niestety całą ta sytuacja pogłębiła mój kryzys na dalszą podróż. Najbardziej dokuczała mi samotność i brak towarzystwa po dotarciu do hotelu, brak kompana do rozmowy i zwiedzania. W Rosji miałem kupioną kartę sim z internetem, więc mogłem kontaktować się z bliskimi. Od następnego dnia miałem wjechać do Kazachstanu, Uzbekistanu, Tadżykistanu i Kirgistanu i ponownie do Kazachstanu. Do powrotu do Rosji miałem ponad 20 dni. Perspektywa tak długiej samotności spowodowała, że już od poprzedniego dnia jechałem na siłę, bez żadnej przyjemności. Nie o to chodziło w tym wyjeździe. Rozmyślając nad losami położyłem się spać i zamiarem podjęcia decyzji co dalej nad ranem.

Dzień 6. 7. 8.

Niestety rano obawy nie ustąpiły. Humor dalej dołował. Podjąłem decyzję o powrocie do domu. W przyszłym roku mam nadzieję na znalezienie kompana, może nauczenie się rosyjskiego i powtórzenie próby wyjazdu.

Powrót do domu, w związku z tym że chęci były słabe odbył się najszybszą drogą, więc tą którą jechałem do Astrachania. Nudy. Każdego dnia jechałem ok. 900 km.  Po drodze spotkałem pierwszego motocyklistę, z którym przejechałem razem kilkadziesiąt kilometrów i zjadłem obiad. Jerek z Niemiec, wracał ze swojej 2 miesięcznej wyprawy nad Bajkał.

Jedyną nowością był postój w miejscowości Homel na Białorusi. Białoruś ogólnie zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Dobre drogi, ludzie mili. Miasta ładne i zadbane. Zupełnie inaczej niż w Rosji… Planuję kiedyś wycieczkę, której celem będzie po prostu Białoruś.

Ostatnim etapem było przekroczenie granicy białorusko-polskiej. Niestety zaskoczyła mnie kolejka. Ostałem 1,5 h do pierwszej odprawy, 30 min o kolejnej. Bez żadnych problemów i wypełniania dodatkowych papierów z powrotem byłem już w Polsce. Muszę przyznać, że największą przyjemność z jazdy sprawił mi przejazd przez nasze kręte mazurskie drogi z ładnymi widokami nad jeziorami :)

Podsumowanie

Z 2 miesięcy wyjazdu i 21tyś. km zrobił się trochę ponad tydzień i 5400km. Czy żałuję decyzji? Nie. Dowiedziałem się czegoś o sobie. Wiem już, że nie jestem typem samotnika i potrzebuję kogoś do dzielenia z nim podróży. Już po powrocie okazało się, że mam pękniętych 5 szprych w tylnym kole. Przed samym Olsztynem motocykl już nieźle wężykował. Może i dobrze się stało, że zawróciłem i nie pojechałem dalej z uszkodzonym kołem? A co o wyprawy w Pamir i do Mongolii. Próbuję znowu za rok :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *