Nordkapp 2018

Na Nordkapp wybraliśmy się we czwórkę. Ja z moją dziewczyną, Kingą, jako pasażerką, moja siostra Kasia na własnym motocyklu i kolega Maciek, z którym byliśmy rok wcześniej w Pamirze. Wyjazd rozpoczął się przeprawą promową z Gdyni do Karlskrony w Szwecji. Podróż statkiem przebiegła bardzo spokojnie, a dobrze zaopatrzony sklep dał nam szansę na umilenie wieczoru :)
Do Szwecji dotarliśmy po 7.30 rano. Po chwilowej przerwie na śniadanie w McDonalds ruszyliśmy w stronę Oslo, gdzie zamierzaliśmy spędzić noc. Droga przez Szwecję nudna. Trafiliśmy na falę upałów i całą drogę jechaliśmy w pełnym słońcu. 32 stopnie nie znikały z termometrów. Droga poszła całkiem gładko. Jedynie utkneliśmy w małym korku w Goteborgu, a później już rura do Oslo. Dotarliśmy tam po 21 i starczyło siły na umycie się i pójście spać.
Dzień trzeci wyjazdu do zwiedzanie Oslo. Skocznie Holmenkolen, Pałac Królewski, Biała Opera, Park Vigelanda. Miasto zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Bardzo czystko, wszystko zorganizowane, okolice Oslo to sielanka, z której nie chcieliśmy wyjeżdżać.
Skocznia Holmenkolen


 

Biała Opera

null

null

null

Od czwartego dnia zaczęła się prawdziwa wyprawa. Ruszyliśmy w stronę lodowca Briksdal. Trasa przez góry stawała się coraz ładniejsza. Zaczęły pojawiać się fiordy, a razem z nimi pierwsza przeprawa promowa. Nagle zaskoczył nas przebiegający blisko drogi jęzor lodowca!

Najstarsza droga Norwegii

 
Wieczorem, gdy zbliżaliśmy się już do celu, zaczeło robić się coraz chłodniej, szczególnie podczas rpzejazdu przez przełęcze. Zmarznięci dotarliśmy do kempingu w miejscowości Olden, gdzie rozbiliśmy namioty nad brzegiem fiordu, a cena pozytywnie nas zaskoczyła: 130NOK za namiot, czyli raptem po ok. 35zł/osobę (bo spaliśmy po dwie osoby).

 
Dzień piąty rozpoczeliśmy dojazdem i małym trekkingiem pod lodowiec Brisksdal. Piękne miejsce, pełno wodospadów, a droga prowadziła przez mostek niedaleko jednego z nich. Woda wypływająca z jęzora lodowca tworzy jeziorko o krystalicznie czystej wodzie.

Briksdal

 
Następnie dookoła fiordu, aby dostać się na drogę 63, która pnie się wysoko kilkoma serpentynami, a na ostatniej z nich, tzw. Zakręt Orła, znajduje się punkt widokowy, z którego można podziwiać duży fiord otoczony wysokimi górami. Tutaj też mieliśmy jedyny wypadek podczas wyjazdu, podczas lądowania dronem wsadziłem palce między śmigła, które przebiły się nawet przez paznokieć, ale chłodzenie w wodzie z lodowca przyniosło szybką ulgę :)

 
Dalsza droga to kręte drogi, przeprawa promowa i wjazd na sławną drogę Troli. Droga bardzo ładna. Osobiście przypominała mi trasę Transfogarską. Niestety nie ma co marzyć o zamykaniu opon. Droga bardzo uczęszczana przez autokary i kampery. U podnóża drogi, przy pakringu, stoi znak ''Uwaga Trole" :) Dotarliśmy do miejscowości Andalsnes, gdzię ponownie rozbiliśmy się na kempingu, już droższym (415NOK za 3 motocykle i 2 namioty) i mniej urokliwym. Droga tego dnia była bardzo krótka. Dużo przerw na zdjęcia, filmy i podziwianie widoków, a także kręte drogi z wieloma serpentynami, a także konieczność przepraw promowych zaaowocowała tym, że przejechaliśmy jedynie 190km!

Droga Trolli

 
Dzień szósty to jazda w kieurnku drogi Atlantyckiej. Na niebie zaczynają pojawiać się chmury i widać na horyzoncie opady deszczu. Sama droga Atlantycka wygląda nieźle, choć wrażenie robi tlyko jeden, ten najsławniejszy most. Z mostu robimy odwrót i wracamy objazdem, aby nie jechać dalej na północ, gdzie czekał na nas płatny tunel - jedyny płatny fragment drogi dla motocykli w Norwegii!

Droga Atlantycka

 
Dalej tranzyt jak najdalej na północ. Po drodze napotykamy zamknięty tunel i kilkukilometrowy objazd przez miejscowości. Droga bardzo urokliwa wzdłuż górskiej rzeki. Czułem się jak na Alasce. Dojeżdzamy w deszczu, przemarznięci do Namsskogan. Na kempingu okazuje się, że chatka 4 osobowa z ogrzewaniem i kuchenką jest tylko 15NOK droższa od namiotów! Decyzja była prosta tym bardziej, że prognozy pogody na dzień kolejny nie były dobre.
Dzień siódmy to droga do Bodo. Rezygnujemy z przejazdu drogą 17, podobno piękna, ale wiele promów, drogich i długich, a nas czas gonił. Główną drogą jedziemy do Bodo. Po drodze mijamy przełęcz i równoleżnik 66stopni 33 minuty - koło podbiegunowe! Jak na takie miejsce przystało, było zimno!
W Bodo jedziemy na prom na Lofoty! Na prom nie mieliśmy rezerwacji, dotarliśmy 1,5h przed odpłynięciem i bez problemu znalazło się dla nas miejsce. Byliśmy jedynymi motocyklistami na promie!
Około godziny 23, gdy słońce jeszcze wysoko na niebie, ale jednak schowane za szczytami gór Lofotów, dopływamy do portu, gdzie wita nas smród ryb. Od razu z portu ruszamy do miejscowości o najdłuższej nazwie na świecie A (czyt. O), gdzie próbujemy znaleźć kamping. Niestety albo namioty niedozwolone, a gdy dozwolone (tuż przy porcie w Moskenes) to brak miejsc. Ostatecznie rozbiliśmy się po północy na skarpie tuż przy tabliczce miasta A. Noc ciepła i spokojna, gdyby nie tysiące mew hałasujących bez przerwy. Nie ma zmroku to nie wiedzą kiedy przestać...

 
Dzien ósmy to przejazd przez Lofoty. Południowa część Lofotów jest naprawdę piękna. Tradycyjne, małe drewniane domki na palach tuż nad wodą. Mnóstwo stojaków, na których suszą się ryby. Wąskie, kręte drogi. Od czasu do czasu malownicza plaża z turkusową wodą, skąd wzieło się określenie 'Bahamy Północy'. Im dalej na północ tym nudniej. Górki coraz mniejsze, mniej tradycyjnych domków, drogi bardziej proste. Generalnie polecałbym Lofoty przejeżdżać od północy do południa, wtedy wrażenia będą stopniowane i zakończą się najlepiej, jak tylko można. Nocujemy niedaleko Narwiku. Jeszcze tylko, którki wyjazd do samego miasta, aby oddać hołd pod pomnikiem dla polskich marynarzy, którzy zgineli w wojnie o Narwik w zatopionej łodzi podwodnej ORP Orzeł. Nocleg ponownie w domku, bo znowu cena namiotu jest nieopłacalna.

 
Dzień dziewiąty to jazda na północ. Coraz mniej roślinności, ale zaskakująco ciągle sa lasy. Droga biegnie nad fiordami, które nierobią już na nas takiego wrażenia. Po drodze w jednym z nich dostrzegamy skaczące delfiny! Niestety zanim się zatrzymaliśmy zdążyły odpłynąć... Nocujemy w Alcie. Odwiedzamy także muzeum z rysunkami naskalnymi, które wpisane jest na liste UNESCO. Nieprawdopodobne, że te rysunki i rzeźbienia przetrwały 7000 lat.

 
Dzień dziesiąty. Przez bardzo wietrzną przełęcz i krętą drogę wzdłuż wybrzeża, a także przez podmorski tunel, który biegnie 212m.p.p.m. oraz w towarzystwie reniferów (też białych!) docieramy do celu wyprawy, czyli na najdalej wysunięty punkt Europy - Przylądek Północny - Nordkapp. Gwoli ścisłości to najbardziej wysuniętym punktem jest przylądek, który widać z Nordkappu, jedak nie jest on łatwo dostępny, a wystaje dalej na północ o jedyne 30m. Pamiątkowe zdjęcia z globusem, kupno pamiątkowych magnesów (sztuka po 25zł) i jedziemy na południe. Poraz drugi spotyka nas deszcz. Na szczęście jest to ostatni deszcz naszego wyjazdu. Docieramy do Finlandii. Krajobraz diametralnie inny i maksymalnie nudny. Proste drogi przez tajgę. Kierowcy mniej respektują rpzepisy drogowe, w miejscowościach widać wpływ Rosji. Ceny już niższe, ale dalej dla nas za wysokie. Docieramy do Inari, gdzie trafiamy do domku na kempingu nad brzegiem ładnego jeziora.

 
Dzień jedenasty. Tranzyt przez Finlandię. Nudno. Po drodze zatrzymujemy się w Rovaniemi, żeby odwiedzić Świętego Mikołaja. Gość całkiem miły! Pogadaliśmy chwile, zrobili nam zdjęcie i nagrali film z rozmowy. Jednak za udostępnienie 40€! Szybko wyszliśmy, zjedliśmy frytki i w upale ruszyliśmy za Oulu, gdzie rozbiliśmy się na dziko nad pięknym jeziorkiem.

 
Dzień dwunasty to dojazd pod Helsinki. Droga absolutnie bez atrakcji. Rozbijamy się kolejny raz w parku, nad małym jeziorkiem, na dziko. W nocy hałasuje pijany człowiek z zachrypniętym głosem, który wydzierał się na pasa, który niemiłosiernie skomlał. Przerażeni przetrwaliśmy niezauważeni, ale emocji było sporo.
Dzień trzynasty to zwiedzanie Helsinek, które zajęło nam 30minut. Pałac Prezydencki, cerkiew, kościół, port i koniec. Wsiedliśmy na prom i po 3h byliśmy w Tallinie. W końcu normalne ceny! Pierwszy raz od niemal dwóch tygodni jemy normalny obiad i pijemy piwko!
Kolejne dni to przejazdy do Rygi i Kowna oraz zwiedzanie tych miejscowości.

 
Cała wyprawa trwała 16dni, w które przejechaliśmy 6200km. Zwiedziliśmy praktycznie wszystko co planowaliśmy. Udało nam się także zmieścić w budżecie mimo horendalnych cen w Norwegii i Finlandii. Na szczęście zabraliśmy wystarczajaco dużo liofilizatów, które okazały się całkiem pożywnymi i smacznymi posiłkami.
Wyjazd wywarł na nas pozytywne wrażenie. Szczególnie Norwegia. Jeśli chodzi o jazdę przez ten kraj to nie należy ona do najłatwiejszych. O przebiegach dziennych takich jak na południu Europy, czy na Wschodzie, można zapomnieć. Dużo kamperów, krete drogi i maksymalne przestrzeganie przepisów drogowych przez nas i innych kierowców, a także częste barierki między pasami na drogach jednokierunkowych, które uniemożliwiają wyprzedzanie, powodują że pozornie krótki dzienny dystans staje się długą podróżą.
Maciek

Obejrzyj film z wyjazdu: